Weekend dostarczył mi kolejnej ilustracji na prowadzone przez mnie szkolenia. Szczególnie na tę część know-how kiedy rozmawiamy o priorytetach i ich roli w efektywności osobistej. Powszechnie znany model “ważne/pilne”, jest jednym z najważniejszych narzędzi dających możliwość „ogarnięcia kuwety”. Rzeczy ważne i pilne stają się automatycznie priorytetami. Wszyscy to wiedzą. Ale czy efektywnie stosują?
Zapraszam do szybkiego reality check czy umiecie w ten model?
a) przypomnijcie sobie swój cel osobisty/zawodowy jakikolwiek jaki ustaliliście na dany okres (miesiąc, pół roku, rok, lata)
b) zadajcie sobie pytanie co dzisiaj zrobiliście/planujecie zrobić, żeby przyczynić się do realizacji tego celu.
c) Jeśli nic, chcecie tego czy nie chcecie, ten cel nie jest dla Was ważny. A co za tym idzie zawsze będzie coś.
Pisze o tym mając świadomość swoich celów i konsekwentnej ich realizacji. Uznaję to za swoją mocną stronę, a ten weekend pokazał mi jedną z części składowych tego procesu. Napiszę o dwóch celach (wzajemnie z siebie wynikających) wadze startowej oraz życiówce.
jeś
jeśli dieta jest priorytetem, a godzina posiłków święta, to zadna wizyta w warsztacie nie będzie przeszkodą ;)
Weekend miałem dość swobodny, bo niespodziewanie dla siebie zostałem słomianym wdowcem. Hulaj dusza piekła nie ma – to była moja pierwsza reakcja. Zaraz po tym wjechały jednak pytania, które te planowane atrakcje umieszczały na liście zbliżających mnie do/oddalających mnie od realizacji moich celów. I tak w kontekście diety: skonstatowałem, że bardziej mnie kręci wynik cotygodniowego wejścia na wagę i „nagrody” w postaci zobaczenia progresu/utrzymania trendu/zobaczenia właściwych cyferek, niż kolejna kiełbaska na grillu naprędce zorganizowanym przez kumpli. Zrobiłem krok w tył i naprawdę to przeanalizowałem. Porównałem atrakcyjność dwóch rzeczy: smaku kiełbaski i poczuciu sytości a z satysfakcją z wygranej walki z pokusą oraz zadowolenia po stanięciu na wagę the next morning. I wyszło mi na to, że „muszę” zaspokoić się jedną porcją. Tym bardziej, że w rozpisce dietetycznej ta jedna to i tak więcej niż 100g mięsa jaki dietetyk zaplanował na ten konkretny, kolacyjny posiłek. To co zadziałało tutaj po połączenia „atrakcyjności nagrody” z celem. No i prośba, żeby kolega nie kładł na grilla kolejnej porcji 😊
W niedzielę rano poszedłem pokibicować kumplom startującym w maratonie MTB. Jeden z nich, na moje pytanie o formę oznajmił, że wczoraj była ostra sobotnia najebka, więc nie spodziewa się jakiegoś gigantycznego performance. I przyznam się, że to jest akurat coś, czego kompletnie nie kapuję. Przecież wiadomo, że balet negatywnie wpływa na wykon dnia kolejnego. Gdzie sens? Albo inaczej, gdzie priorytety?
Zadałem jednak sobie następujące pytanie: dlaczego ja wczoraj nie poszedłem na balet. Przecież i okazja była i była też chęć. Ale znowu atrakcyjność nagrody wzięła górę. Pomyślałem, że w tym konkretnym czasookresie to, co mnie bardziej kręci, to niedzielne BC2 RPE 8 i ta endorfinowa przyjemność z prawidłowo wykonanego zadania, niż ten balet. Mając w perspektywie, że był to ostatni akcent przed startem A, nie było tutaj nawet przestrzeni do negocjacji ze sobą. Priorytetem jest Bieg Ursynowa, niezależnie od pokus czy atrakcyjności alternatyw. I żeby było jasne. Wyjście na balet zostało odłożone. Nie jestem mnichem. Chociaż też doskonale rozumiem te memy, które pokazują różnicę w wyglądzie sobotnich wieczorów przed i po 30-40-50 tce 😉.
Co ma z tym co powyżej model ważne/pilne? No według mnie bardzo dużo. Silne zakorzenienie się w głowie priotytetu/ów będzie determinowało atrakcyjność pokus. Kiełbaska z grilla naprawdę była wyśmienita, ale jak się okazało bardziej atrakcyjnym (nie lepszym) była zarówno satysfakcja z wygranej z pokusą, jak i rezultat w postaci cyferek na porannym ważeniu. Więc jak widać obydwie rzeczy mogą być atrakcyjne, ale jedna może być atrakcyjniejsza ze względu na związek z priotytetem.
Na koniec jeszcze o ciemnej stronie modelu pilne/ważne. Jak wiadomo ważność jest nadrzędna. I czasami rodzi to konsekwencje dla osoby, która tak silnie broni tych priorytetów. Wekeend zacząłem zabraniem dziewczynek do „małpiego gaju”. Na „kulki”. Z przerażeniem zauważyłem, ze Zosia i Gosia obserwując rówieśników, za równie atrakcyjne jak te wszystkie wygibasy uważają słodycze, które pozostałe dzieciaki wpierdzielały garściami. I pojawiły się roszczenia w moim kierunku. A to o czekoladkę, a to o lizaka, a to słodki napój czy watę cukrową. Ponieważ priorytetem jest, aby dziewczyny jadły mało słodyczy, to rodzinnie ustaliliśmy, że to ja biorę na siebie granie złego policjanta i gram w konsekwentną odmowę. Bo ważne jest, żeby ten syf ograniczać. A złość na mnie kompensuję atrakcyjnością Dziadka w innych obszarach 😉Więc gruba skóra się przydaje. Albo gruby szetland na klacie (to tak w kontekście feedbacku jaki dostałem i z którym się zgadzam, że za dużo ostatnio na FB zdjęć w negliżu).
Zgadzam się, natomiast wszystko zaczyna się od emocji i wartości. Co czuję, jak zrealizuje dany cel. Mam wrażenie, że wiele osób nie jest właścicielem celu i nawet o tym nie wie. Właścicielem jest trener, żona, wpływające media społecznościowe itp., ale nie oni. Druga sprawa, to czy mój cel jest odzwierciedleniem w wartościach, które wyznają. I znowu zonk, bo często ludzie nie są świadomi swoich wartości.