Drogi dzienniczku… Tak wiem, wiem, duża część z Państwa traktuje tego bloga jako źródło inspiracji, ale dla mnie jest on czasami pseudo-terapeutyczną platformą do uzewnętrzniania swoich wątpliwości czy przemyśleń. I tak będzie tym razem. A, jeśli wnioski z którymi, za chwilę się z Państwem podzielę, trącą jakąś strunę, to będzie win – win. Ja się „wygadam”, ktoś z Państwa na tym skorzysta.
Od niedzieli mam pogłębiający się kryzys mentalny. Zaczął się w niedzielę, kiedy nie zrobiłem całego zadanego treningu. Myślę, ze pierwszy raz od roku. Ale rok temu była to kwestia przeziębienia z jakiego wychodziłem. Piszę o niedzieli, ale myślę, że macki kryzysu dotykały mnie już wcześniej, kiedy na treningach akcentowych po prostu nie czułem luzu w nodze. Niedzielne 2x12km po circa 3:30km/h skończyłem na 22 km, mając pełną świadomość, że od 1/3 drugiego odcinka „męczę bułę”. Zero siły w nogach, jakaś kompletna niemoc. Chuj, nie skończyłem, to nie skończyłem. Zacząłem przyglądać się sobie i doszedłem do wniosku, że nie wiem skąd to. Jem dobrze, śpię po 8-9-10h, ilość roboty vs. ilość treningów jest w normie. Czy to ilość km w tygodniu (circa 135)? Pewnie nie. Przecież do maratonu trzeba tyle, a nawet więcej. Czy to zbyt mała waga? Przyznaję, zdarzało mi się przeciągnąć niejedzenie, czy też „zapomnieć” jeden czy dwa posiłki w tygodniu. Chociaż z drugiej strony ważę sub 69, więc nie jakoś specjalnie różnie, jak do tej pory. A może po prostu to już ten czas?
I właśnie „ten czas”, w którym przekraczam magiczną granicę: „szybciej już nie będzie”, a może i utrzymanie tego co jest, będzie wyzwaniem” nadchodzi. Chcę zgłębić ten „temat”, i przygotować się mentalnie do „do starości biegowej”. Czas, kiedy przestanę planować sezon pod bieganie na PB, a zacznę biegać na rekordy Polski w danej kategorii. W tym celu, zadałem kilka trudnych pytań ważnym dla mnie postaciom ze sceny sportowych MASTERS (każda z nich ma solidną przeszłość zawodniczą). Jak już wszyscy mi odpowiedzą, to podzielę się przepisem na wybór i akceptację tych kryteriów „końca”.
Ale intuicyjnie czuję, że to jeszcze nie ten czas. Od niedzieli, idę więc dalej w rozkminę powodów takiego mentalnego wyzwania i odpowiedź przytrafia mi się na dzisiejszym 5x8’ po 3:20/km. Treningu, który powinienem wciągnąć nosem, pobiec na jednej nodze, a na pewno (jak pokazuje historia chociażby przygotowań do Berlina i Walencji) biegać go RPE 7, a nie RPE 8/9. Na pierwszej 8 minutówce doznaję olśnienia. Dochodzę do wniosku, że nie idzie mi mentalnie dobrze, bo wyznaczyłem sobie za wysoki cel. Na czym polega zawyżenie celu? Oczekuję, że będzie za łatwo. Ze bieganie tego treningu w RPE 7, to mój cel, a jest on nierealistyczny. Że ten trening ma być RPE 8/9. Wiecie w którym momencie to poczułem? Dokładnie w połowie i na końcu pierwszej 8 minutówki. Biegam to na pomierzonej co 100m ścieżce. Tempo 3:20/km jest banalne do śledzenia (każde 100m to 20 sekund). Akurat dzisiaj z uwagi na silny wiatr zachodni, biegałem na 1200m wahadle (z powrotem z wiatrem of course). I właśnie na pierwszym odcinku, kiedy dokładnie po 1200m na nawrocie zobaczyłem równiutko 4’00, to się przestraszyłem. Czemu? Bo nie miałem zapasu. Nie czułem się dobrze. Co z tego, że z wiatrem powinno mi był łatwiej utrzymać tempo. Po prostu złapała mnie panika, że im dalej w tej odcinek to będzie gorzej i nie dowiozę tych 8’. Jak skończyłem 2400m w 8’01 zdegustowany tą sekundą ponad, to powiedziałem sobie: „zaraz, kurwa MKON, ale przecież to jest w punkt”. Wszystko w celu!!!!! W celu, bo Kowalski pisał circa 3:20/km no i nawrót przecież zajmował mi 2-3 sekundy. Po 2’ przerwy, jak ruszałem na 2 odcinek, to wiedziałem już, że moim problem nie jest wytrzymałość, czy forma (może też, ale chuj, nic nie poradzę). a oczekiwania od siebie. Narzucone samemu sobie: pobiegnę szybciej, będzie lżej, albo: będzie mniej bolało na ostatnich 600’. A są to nierealistyczne cele. Bo ani tego nie potrzebuję (chociaż pod wiatr biegłem troszkę szybciej), ani nie ma po prostu na to szans (tu i teraz). Ufam procesowi, choć mam co do niego pewne pytania (czy nie za dużo i nie za szybko od razu takie treningi). W końcu do maratonu jeszcze półtora miesiąca. Ale powtórzę – ufam procesowi. Bo jakbym nie ufał, to byłbym w kompletnej dupie i na rozdrożu.
Podsumowując. Każdy kolejny odcinek był trudny. Ale zerkanie na zegarek co 300m, i zobaczenie wartości z zakresu 59-60’” pokazywało mi: „jest dobrze”. W celu. Przy zakładanym RPE 8. A, że nawarstwiająco, od 3 odcinka, ostatnie 200-300m było RPE 9, no to specyfika formy tu i teraz. I bardzo mi pomagało koncentrowanie się tylko na kolejnych 300m. Znowu przydało się to zjadanie słonia po kawałku. Interesowało mnie trzymanie się 60” na kolejnych 300m, a nie, to ile mi zostało do końca odcinka… i czy dam radę.
I choć był to dla mnie trening wymagający i moblilizujący do tego aby mieć 100% fcus, to ważniejsze dla mnie było przypilnowanie mentalu. Kompletne wyłączenie myślenia typu: „jak ty kurwa chcesz w tym tempie pobiec Maniacką za 2 tygodnie, jeśli męczysz się na odcinki 4x krótszym?”. Jak ty chcesz pobiec niedzielne 25km po 3:30, jeśli tydzień temu nie ubiegłeś 2x12km. Było tu i teraz. Nie było myślenia o jutrze, bo akurat w tym przypadku myślenie „o jutrze” tylko mnie osłabiało. A to czego potrzebowałem, to małego sukcesu mentalnego. Przełamanie tego kryzysu, postrzegam jako swój bardzo ważny sukces. A w niedzielę zawody. Bo tak traktuję to niedzielne zadanie. Start na 25km z 2,5km rozgrzewką i 2,5km schłodzeniem. I wiem, że mega ryzykujemy. Bo jak on mi nie wyjdzie, to wpadnę z powrotem do tego grobu bezsilności i dupy, który nomen omen sam sobie wykopałem. Grobu z nagrobkiem „wygórowane oczekiwania na tu, teraz, bo kiedyś to było”. Było, ale może się zmyło. Zobaczymy 😊
@Maciej ja to wszystko wiem, i dlatego napisanie sobie tego czarno na bialym dziala tak uspokajająco! A od zeszłorocznej przygody woze w OBYDWU samochodach zapasowe rzeczy.
P.S w pierwszym odczycie przeczytalem, ze jestem human boeing. I pomyslalem, znaczy jestem w dupie "jak model max" 😉
Trzy razy było o nierealistycznych czy wygórowanych celach. Trudno w konfrontowaniu z wykonem mieć mental na 5 gwiazdek jak ambicja podpowiada 10. Jak ja się cieszę, że łagodnie przeszłam w stan niestartowania. Te cele w zadanym terminie, plan treningowy do wykonania w tym dniu bo inaczej przepada i oddalam się od celu. Teraz też mam plan, a jakże. Ale cel 🎯 miły i bez spinki takiej. Przynajmniej na to mam wpływ. Dzięki mkon za ten wpis. Temat jest mega. Nawet taki trochę filozoficzny 🧐 Ps. 👍trzymam kciuki