Wiele osób przed i po wczorajszych zawodach podchodziło do mnie i mówiło: „Pozdrowienia MKON, nie musisz mówić jak zawody, poczytam na blogu”. Bardzo to miłe, że ktoś to czyta, bo sam traktuję tego bloga trochę jak dzienniczek (jak piszę o zawodach), trochę jak sMentoring (jak piszę o swoich doświadczeniach treningowych).
Cóż można napisać o nieudanym biegu? Na chłodno analizując przychodzą mi do głowy dwie myśli. Pierwsza: „kto ryzykuje ten czasami nie świętuje”. Druga: „i masz MKONie dylemat co dalej”.
No to zacznijmy od tej pierwszej. Bieg na 5km to miał być start A I części sezonu. Wytaperowany porządnym zejściem z kilometrażu. Z małą ilością szkoleń i wyjazdów. Z masażem w tygodniu przedstartowym. Trzymaniem diety (mimo, że miałem z nią akurat w tym tygodniu naprawdę duże wyzwanie). Dzień zaczynałem z dobrym nastawieniem, nocując u Córeczki w Wwie, mega wyspany, bo jej kot ani razu nie zawitał do sypialni 😉. Ciągle mam w pamięci komentarz Kowalskiego, ale i innych bardziej doświadczonych biegaczy, który zakłada jednak koniunkcję kilku czynników, żeby wykon wyszedł. Akurat tego dnia wiatr takim czynnikiem nie był, ale nie był też elementem demotywującym. W szczególności, że łapiąc się na chwilę na rozgrzewce z Łukaszem Oskierko usłyszałem od niego, że chce biec mniej więcej na 15:15-15:20. Nie miałem pojęcia czy to mój zasięg, ale właśnie z uwagi na wiatr, wyścig w głowie podzieliłem na 3 etapy. Za Oskierem tam, do nawrotki (pod wiatr, circa 2km), potem ile wytrzymam ciągle z grupą, ale i z wiatrem w plecy -do drugiej nawrotki. Ostatnie 500m to wiadomo. Jak „Bóg da”.
I dzisiaj z perspektywy popołudnia spędzonego na ćpaniu cukru oraz nocy myślę, że jednak przeszarżowałem z tym celem. Po prostu jeszcze nie jestem przygotowany na aż taką różnicę pomiędzy swoją zeszłoroczną życiówką, a planem na ten bieg.
No bo pierwsze 2km rzeczywiście schowany za plecami (jeszcze raz przepraszam Bartek za to smyrniecie po butach), do nawrotu czuć wiatr czołowy, ale jednak biegnę schowany. Wprawdzie w drugim rzędzie grupy, nie gdzieś głęboko z tyłu (jak w zeszłym roku). Jednak cel: trzymać się pleców Oskiera, udaje mi się zrealizować. Na zegarek nie patrzę, choć widzę zegar na samochodzie i wiem, że nie jest to rozpoczęcie takie jak w Elblągu (2:57/km pierwszy km). Na razie noga jest luźna, oddechowo nie rzężę. Nawrotka i znowu wykorzystuję swoje triathlonowe skille, dzięki którym najmniejszym łukiem wyprzedzam obydwu zawodników, którzy dołączyli do Oskiera. I tutaj dzieją się rzeczy, które chyba zaważyły na tym, co stało się potem. Mianowiście Oskier kopie (dzisiaj na FB wpisie pisze, że km 4 to 3’01/km). Odbiega nas na 2-3 metry, a ja postanawiam go skleić. Przyspieszam. Widzę, że Bartek, który NIGDY nie pobiegł żadnego biegu w którym biegliśmy razem wolniej ode mnie, odpada (nie daje mi to do myślenia), sklejam Łukasza i jeszcze jednego zawodnika i ciągnę się za nimi. Już widać bramę mety po drugiej stronie ulicy. Ale widać też niestety nadciągającą bombę. Panowie odbiegają, wyprzedza mnie Łukasz Więckowski, który korespondując ze mną planował pobiec szybciej niż moje tempo zeszłoroczne, a mnie powoli gaśnie światło. Dobiegam jakoś do nawrotki i tutaj popełniam drugi błąd. Zalany kwasem mlekowym, mają w pamięci, że to już tylko 500m znowu triathlonowo zmniejszam do minimum łuk, zamykam oczy i cisnę. A wystarczyło ten łuk podejść 2-3 krokami to… nie musiałbym się zatrzymać na 300 do mety. Mam deja vu zeszłorocznego startu w Wwie. Tam też, tuż przed rondem z palmą, musiałem się zatrzymać, bo nogi i ręce tak mi się plątały, że czułem, że przewrócę się o krawężnik, który przecież kurwa jest równolegle do mojego biegu. Tak samo jak wtedy tak i podczas Ursynowskiej 5tki wszyscy mnie wyprzedzają. Ostatnie 300m w moim odczuciu jest raczej marszobiegiem, a nie finishem. Wpadam na metę i padam bez czucia.
Za to mam (po)czucie bycia juniorem (w metaforycznym tego słowa znaczeniu), bo przypomniałem sobie juniorskie biegi na 800m, gdzie w Gwardii Olsztyn dzieliliśmy się spostrzeżeniami na którym metrze ostatniej prostej włączał nam się „Bułgar Stojanow” i jakie to „przecudne” doznania człowiek ma, jak nie może kontrolować do końca swoich odnóży. Tak było u mnie tym razem.
Patrząc na cyferki 15:50 prześladuje mnie w tym roku, bo każdy start kręci się dookoła tego wyniku. Z jednej strony jest powtarzalnie 😉, ale z drugiej bardzo jest to dalekie od moich planów i ambicji. Oczywiście może to być sygnał, że właśnie starczy regres postanawia wysłać sygnał o możliwościach organizmu. Ale za bardzo jeszcze w niego chcę uwierzyć. W Elblągu z szybszego rozpoczęcia na znacznie wolniejszej trasie zrobiłem taki sam wynik, kończąc W RPE 9/10, a nie 12/10 tak jak tutaj. Więc albo coś nie zagrało, albo jednak błędy taktyczne i przeszarżowanie zaskutkowało takim, a nie innym wynikiem.
No i tutaj pojawia się to, co jest podstawą tej drugiej myśli z początku tego pamiętnikowego wpisu. Dylemat, co robić dalej. Czy utrzymywać prędkość i cisnąć dalej 5 i 10km, czy zgodnie z planem zamknąć w tym roku swoją przygodę z biegami krótki i wejść w tryb maratoński. Bo planuję, że będzie to mój ostatni start w maratonie w tej pięciolatce (jeśli nie w ogóle). Mimo nieudanego dzisiaj startu A, jakbym się uparł, to za tydzień, dwa mógłbym ten wyścig gdzieś starać się poprawić. To jest gigantyczna przewaga psychiczno-mentalna nad startowaniem przede wszystkim długich dystansów. Poza tym częste ściganie się (bieganie w czubie zawodów) zaczęło mnie bardzo kręcić. Nie doświadczam tego co w IM, pół roku przygotowań dla jednego jedynego startu, który ze względu na warunki danego dnia może albo wyjść, albo nie wyjść.
Przede mną rozmowa z trenerem i decyzja czy utrzymujemy prędkość i wyciskamy ją w tym roku jak cytrynę, odkładając (i mega ryzykując*) plan na rekord polski w maratonie na 2025, czy odwrotnie: trenujemy do 29.09, a przy okazji może uda się coś szybkiego nabiegać na 5 i 10km niejako po drodze, albo po starcie w Berlinie. W końcu swoją życiówkę z zeszłego roku mam przede wszystkim z treningu do jakże udanych (medal i życiówka) Mistrzostw Świata w Półmaratonie. Zobaczymy.
Na koniec kilka słów podsumowania dla właściwego zrozumienia zarówno moich intencji jak i podzielenia się spostrzeżeniami:
1. Za mocno napiąłem się na ten start. Nie po to uciekałem od triathlonu i długich dystansów, żeby tak mocno warunkować powodzenie jednym udanym/nieudanym wykonaniem.
2. Za ambitnie podszedłem do swoich planów. Jak biega się na treningu kilometrówki po 2:50 i niestety bierze do siebie komentarze o tym, że tak trenują zawodnicy na poziomie rekordu świata w mojej kategorii wiekowej, to podświadomie, ambicjonalnie, wmawiam sobie, że 15’ jest na horyzoncie. Gówno jest. Jestem tak dobry jak mój ostatni start, a nie trening. Za mocno odpłynąłem w marzenia.
3. Ciągle eksperymentujemy. W końcu to dopiero mój drugi rok biegania. Piotrek Rostkowski twierdzi, że organizm adaptuje się do zmiany bodźców treningowych dwa lata. Więc akurat na II połowę roku. Poza tym Tomek Kowalski też słusznie zwraca uwagę, że ja, jako stary diesel, może jednak lepiej znoszę trening do półmaratonu, a nie specjalistyczny pod 5 i 10km.
4. Pomimo, że nie ma w tym nic przyjemnego (głowa bolała mnie przez całą noc) dumny jestem z tego, że potrafię się tak wyjechać. Do pustego. To było chyba moje najdłuższe leżenie na mecie w historii. Ale naprawdę nie miałem siły ruszyć się z miejsca i cieszę się, że medycy nie przyjechali z wózkiem. Dopiero zrobiłbym córce Dzień Ojca 😉
5. Muszę się zastanowić co dalej. Czasu na życiówki coraz mniej, wiec kluczowe będzie rzetelne zweryfikowanie czy np. sub 32’/10 i sub 71’ w półmaratonie jest realne, czy może jednak już jest to nieosiągalne. Ale oczywiście nie odpuszczam, bo lepiej wytrzymać cały trening pod takie czasy i zrobić lekko powyżej 32’ niż biegać już rekreacyjnie 10km w powiedzmy 35’. Tak, to mam zamiar biegać później. Duuuuużo później
Na koniec mała uwaga do organizatorów świetnie przygotowanych zawodów. Myślałem, że elbląski pomysł puszczenia biegu na 10km 5’ przed biegiem na 5km, a co za tym idzie szybkie spotkanie trzeciego stopnia obu grup, w możliwie najwęższym momencie trasy, to jedna z największych wpadek orgów jakich doświadczyłem. Niestety wczorajszy pomysł puszczenia 4 zawodników na wózkach z pierwszej linii, razem z 2000 biegaczami W TYM SAMYM CZASIE, mocno aspiruje do walki o 1 msce w tej kategorii. Ja tam stanąłem obok chłopaka na wózku, i pobiegłem. Ale jakbym stał powiedzmy w 4 rzędzie miałbym niezły zonk. No, ale może się nie znam.
Znam się za to na roztrenowaniu. A jak je zaczynać, to w najlepszym do tego miejscu w Wwie 😉
Drugiego gościa w Twojej kategorii wiekowej, który potrafi się tak wyjechać do odcinki to ze świecą szukać, podziwiam. U mnie niestety sieci jakaś blokada przed mocniejszym ciśnięciem, może jakiś tip co w takim przypadku zrobić? Życzę powodzenia w kolejnych startach, gdzieś te życiówki po drodze padną, jak nie teraz to następnym razem :)
Wyciskaj tę prędkość jak cytrynę, na starość zdążysz się wydłużyć. Ja Cię widziałem zanim stanąłeś na nawrotce, i szacun za taką walkę. Czapki z głów. Ja tam całą jesień atakuję te 17 minut, jest w zasięgu ale wiosną nie zagrało, to zagra jesienią.
Ważne że jest zdrowie, oby się trzymało jak najdłużej