Mimo, że pracuję w biznesie know-how, mimo, że mam na swoim rozkładzie kilka wystąpień typowo „kew note speech”, i choć klienci nazywają je w swojej wewnętrznej nomenklaturze inspiracyjnymi, to tego typu akcji (chodźcie Dzieci, ja pokażę Wam jak żyć), nie lubię. Proszę więc potraktować ten wpis jako odpowiedź na jedno z pytań jakie zadano mi po dzisiejszym porannym (4.15) wpisie na FB o treści: „MKON, jak ty to robisz?”.
I proszę odpowiedź na to pytanie potraktować stricte technicznie. Może komuś się przyda. Bo, przed 15 laty, taki dobry w planowanie nie byłem.
Caly zestaw na poranek gotowy. Tejp potrzebny, bo tydzień temu skręciłem drugą kostkę. Szkoda gadać…
Ostatnio spodobał mi się opis jaki Bartek Falkowski ma pod swoim zdjęciem. Skopiuję go tutaj i nazwę się nieskromnie: „PRO-amator”. Rozwijając MOJE rozumienie tego zwrotu: podchodzę PRO, ale jednak zawodowcem nie jestem 😉. To PRO podejście do mojego trenowania towarzyszy mi od początku mojej kariery tri (a teraz run), bo: „szkoda marnować życie na letnią wodę”. Przykładem tego PRO podejścia jest planowanie tego co wydarzyło się dzisiejszego poranka. Jestem amatorem, więc nie żyję z biegania. Ani z trenowania innych. Zawodowo zajmuję się prowadzeniem szkoleń, co de facto oznacza mix stania/siedzenia w godzinach 9-17 przed grupą i nieustanne utrzymywanie ich uwagi na interaktywnym (nie seminaryjnym) szkoleniu. Świat online powoli się kończy, więc zdecydowana większość szkoleń odbywa się w formacie wyjazdowym. Albo w siedzibie klienta, albo w wynajętym miejscu (zwykle hotelu). Oczywiście znam swój kalendarz i znam swoje możliwości treningowe na długo przed szkoleniem/treningiem. Staram się aby miejsce szkolenia, jak i rodzaj i ilość treningów była spójna. Dlatego cenię sobie to, ze dostaję rozpiskę na 2-3 tygodnie do przodu. Pozwala mi to na
a) zaplanowanie rezerwacji hotelu
b) zaplanowanie miejsca do biegania
c) zadbanie o działania okołotreningowe
Czasami oznacza to prośbę o lekką modyfikację, bo np. zrobienie 2 treningów/dzień, jeśli kończę np. w Tarnowie o 17 a na drugi dzień szkolę online już z Olsztyna i rano mam do zrobienia trening akcentowy – może być wyzwaniem 😉
Dzisiejsze 10x2 @tempo maratońskie p.1’ wisiało w kalendarzu od 2 tygodni właśnie. Ten, oraz następny to kluczowe zarówno pod względem jakości jak i objętości tygodnie treningowe. Mam więc 1000% focus na realizację planu. Każde zadanie traktuję niemal jak start i podchodzę do niego jak do startu właśnie. Wspomniany wyżej trening musiałem robić przed szkoleniem, które zaczynam o 9. Nie wiem co się porobiło z moim biorytmem, ale każde popołudniowe bieganie idzie mi jak krew z nosa. Poza tym, kończąc o 17 + dojazd z miejsca szkolenia na miejsce treningu (w Wwie) oznacza +1h i pewność, ze ten 30km (4km rozgrzewki i 4km schłodzenia) trening kończyć będę po ciemaku. Lepiej więc zacząć po ciemku i z każdym kilometrem widzieć coraz więcej świata. Dodatkowym elementem układanki jest śniadanie, które przed takim treningiem jest kluczowe. Sorry, ale nie pobiegnę 20km po circa 3:25/km na żelu czy szklance wody.
Lokalizacja miejsca szkolenia, hotelu oraz miejsca biegania to okrąg dający możliwość dojechania autem poniżej 20’. Planując od tyłu obliczam:
1. Start szkolenia tym razem o 9.30,
2. Prysznic i dojazd na miejsce szkolenia
3. 2h netto biegania,
4. śniadanie po
5. 2h przerwy pomiędzy wstaniem, przedśniadaniem i startem biegania
słabo wchodzi to przedśniadanie. Nie tylko dlatego, że przed myciem zębów (w końcu im szybciej zjesz, tym krócej będzie zalegać)…
No jakby nie liczyć, wychodzi na to, że powinienem wstać o 4. Zmniejszam ilość (masę) przedśniadania (z 50g na 30g ryżu i bez banana) dzięki czemu wstaję o 4.15 i planuję ruszyć z hotelu o 5.45. Mając do wyboru biegać po bulwarach czy po Agrykoli – wybieram asfalt. Pomierzyłem, to trzeba korzystać. Poza tym mam w głowie zasadę: „trenuj, na nawierzchni, po jakiej będziesz startował”. Biegać planuję na wahadle, wiec na jednym krańcu leży w krzakach butelka z rozpuszczonym iso, na drugim 2 żele isotoniczne. Cisnę aż miło. Pierwsze km ostrożne bo ciemno, potem coraz przyjemniej. Mimo 3.10, wszystko „na krótko”. W komforcie termicznym
Pominę opisy przyrody i poszczególne etapy treningu. Powiem tylko, że udało się zrealizować WSZYSTKIE założenia, a RPE nie wyszło poza 7. Oczywiście tradycyjnie dla siebie, przyzwyczajam organizm do tej circa 4 rano, kładąc się od 3-4 dni koło 21. Nie, nie wstaję o 4 każdego dnia, raczej „śpię na zapas”. Wczoraj 20.30 w hotelu, z rączkami na kołdrze też wyczekiwałem na to kiedy przyjdzie sen. Bo ograniczyłem czytanie, wyciszyłem telefon, zaciemniłem pokój.
Jak się Państwo domyślają przedśniadanie zrobione dzień wcześniej i przywiezione. Śniadanie po treningu – hotelowe.
Dobrze i niedobrze, ze idzie jesień. Dobrze bo rzeczy do żarcia przygotowane dzień wcześniej mogą przetrzymać do czasu spożycia na parapecie, albo w aucie. Niefajnie, bo startując o 5.45 zaczynałem rozgrzewkę na długo.
Dwie uwagi końcowe. Planowanie to kompetencja/umiejętność. Można ją wytrenować. Żaden talent nie jest potrzebny.
Wiem, mam specyficzną pracę, limitowane obowiązki domowe, dorosłe dzieci, a wnuczki mam raz w tygodniu. Ale jakbym miał to albo nie stawiałbym sobie takich celów (mierz siły na zamiary aka jak masz dzieci sub10 lat to nie trenuj do Ironmana), albo po prostu byłaby to kolejna zmienna jaką brałbym pod uwagę w planie.
Też nie lubię jeść nad ranem, ale bardziej boję się "ssawy" i nagłego spadku cukru, więc banan leci albo jakieś płatki kukurydziane na mleku.