Jeśli miałbym określić dwoma słowami swój „wykon” podczas 15 Biegu Ursynowa, to najbardziej pasowałoby: „dzień mKONIA”. Bo rzeczywiście tak było. Głowa w nocy poprzedzającej start tak procesowała sprawami życiowymi, że wstałem na poranną przedstartową rutynę zmęczony. I miałem w głowie słowa trenera: „niezależnie od wyniku, potem się roztrenowujesz, żeby po 2 tygodniach wrócił głód biegania”. Czy potrzebuję tego roztrenowania? NIE. Czy jestem zmęczony bieganiem? NIE. Skąd więc to poranne poczucie: „uff ostatni start w tej części sezonu, jak będzie to będzie? Nie wiem. W każdym razie cel na zawody był dość prosty. Pobiec jak najszybciej, ale złapać bombę chociaż o 100m bliżej mety, niż na Biegu Konstytucji.
Teraz dwa słowa dygresji o bieganiu na 5km. Podoba mi się ten dystans. Na bieżni, te 12,5 okrążenia wydają się dużą ilością. Na ulicy, biegnąć tam i z powrotem już te km mijają inaczej. Jakkolwiek i gdziekolwiek, dla mnie, starty na tym dystansie mają 3 fazy. Pierwsza, gdzie główną myślą przewodnią jest: „jak najdłużej w tym samopoczuciu”. Faza ta zwykle kończy się circa 1200-1500m. Wtedy pojawia się faza druga: „chujowo, choć stabilnie”, czyli bomby jeszcze nie ma, ale nóżkami już trzeba przebierać. Fajnie różni się w tych dwóch fazach spoglądanie na zegarek. W pierwszej, jest to spoglądanie typu czy nie za szybko, w drugiej patrzę z nadzieją, czy i o ile tempo nie spadło w porównaniu do fazy I. Faza trzecia to bieg na bombie. Tam już ani nie patrzę na zegarek, ani nic nie procesuję w głowie. Po prostu biegnę do mety. A myślą przewodnią jest: dobiec. I fajne w tym dystansie właśnie jest to, że od początku fazy 2, mamy już (tylko) niecałe 4km do końca 😉
Jednak zupełnie inaczej było w tę niedzielę. Jak zobaczyłem Łukasza W. stojącego obok mnie na starcie, to bez uzgadniania z nim (włoił mi znamienicie podczas Biegu SGH) postanowiłem bieg w trupa za nim. Jest szybszy, więc cel ten zakładał bombę przed metą, ale ostatni start, więc ryzyk fizyk był wpisany w ten plan. W szczególności zależało mi, żeby za Łukaszem pobiec po nawrocie, bo było lekko pod wiatr. Na zegarek nie planowałem patrzyłem w ogóle, bo śledziłem ile Łukasz pobiegł w Piasecznie, więc liczyłem, że będzie to i tak bieg na 15:30-35. Po 2 km jednak zerknąłem i jak zobaczyłem 3:03 średnią, to… wliczyłem to w koszty. Cel był jeden. Trzymać się tych pleców. Pleców zresztą było znacznie więcej. Biegliśmy grupą circa 5 osób, a na moim IG (s.mentor) jest przepiękny filmik skręcony przez Sebastiana. Uczę się biegać na ulicy, uczę się biegać w grupie. Uczę się spawać grupę, jak mi odbiega. Wiem, ze trasa Biegu Ursynowa ma znamiona płaskiej, ale jest tam takie miejsce, gdzie asfalt leciutko opada, a potem się wznosi. Na tym spadku Lukasz i grupa mi odbiegają (jest to circa 3,5-4km), potem na tym lekkim wzniosie ja (niespodziewanie dla siebie) ich dochodzę. Potem cwaniakuję triathlonowo na nawrocie (umiem w nawroty, przyznaję) i jestem już z przodu grupy. Myśl, ze wytrzymałem z chłopakami aż dotąd daje mi jakiegoś mega -petarda-motywacyjnego kota i ostatnie 400m świadomie podnoszę się na biodrach, i zasuwam do mety. Jak to przepięknie opisał jeden z kolegów* na rozbieganiu po starcie: „MKON, dyszałeś od 500m jakbyś zaraz miał wykitować, a na ostatnich 400 jakbyś skrzydeł dostał” . Na metę wpadam skonany, ale nie trup. Czy można było szybciej? Można! I to jest myśl, z którą zostaję na II część sezonu. Owszem mocno mnie kusiło i dalej kusi, żeby wykorzystać tę formę i jeszcze przykręcić z wynikiem. Ale wolę sub32’/10km, 70’ w 1/2M i 2:27’ w maratonie na jesień, niż 15:15 na 5km na wiosnę. Ktoś może powiedzieć: skąd wiesz, że będzie zdrowie na jesień? Sam nie wiem. Jednak przy takiej dawce motywacji jaką mam z zimowego i wiosennego biegania, wystarczy, że nic mnie nie będzie bolało. Zośka obiecuje, że rozpisze mi dietę na jeszcze 2kg w dół, Kowalski pisze wyśmienite, dopasowane do mnie plany, będzie dobrze. A jak nie będzie… zawsze mogę wrócić na pływalnię i na rower.
Dziękuję Organizatorom Biegu Ursynowa za zaproszenie mnie do startu i możliwość przepisania mojego pakietu na podopieczną Parasportowi. Też weszła życiówka!
W ciągu najbliższych 2 tygodni roztrenowania mam plan nie przytyć więcej niż 2kg. mieć 1 dzień w tygodniu wolny, 1 bieganie. W resztę upchnę rower i pływanie (max 60’ aktywności). No może raz wypuszczę się na dłuższy coffee ride. W końcu w świecie amatorskiego trenowania im dłużej i więcej… tym lepiej ;)
___________________________
*piszę kolega, bo imienia nie pamiętam. Generalnie czuję, ze wchodzę w tę grupę biegaczy, tak jak w 2009r. wszedłem w grupę triathlonistów. Nikogo jeszcze nie znam.
Mega dawka motywacji. Dzięki.
Rety, MKON na podium, świat się skończył ;-) Wchodzisz w środowisko biegaczy ;-) A charakter biegu na 5km oddany bosko! Gratulacje!