Magiczne znaczenie porannej kupy. Postanowiłem tak nazwać i napisać felieton o „tym” natchniony dwoma pytaniami jakie dostałem przed i po maratonach w Berlinie i w Walencji.
Pierwsze: „MKON, czy ty stosujesz carboloading przed maratonem?”
Drugie brzmiało mniej więcej tak: „MKON, jak to jest możliwe pójść biegać tak mocne treningi tuż po przebudzeniu. A co z dwójką?”
Wbrew pozorom obydwa mają ze sobą wiele wspólnego i na obydwa chciałbym odpowiedzieć tym felietonem. Felietonem, który zacznie się od powrotu do przeszłości i mojej pierwszej ever wizyty u człowieka, który oswajał mnie z tematem diety. Tomasz Boraczyński. Legenda olsztyńskiego sportu i Olsztyńskiej Szkoły Wyższej. „Master” fizjologii i treningu wytrzymałościowego. Człowiek bezkompromisowy i mówiący wprost. „Panie Konieczny, jak pan chce żreć pączki, to proszę żreć. Ale proszę nie oczekiwać wyników na poziomie.” Poziomem dla Pana Tomka bynajmniej nie było 35’/10km. „Jak się Pan rano budzi i ma Pan duży brzuch, to nie jest to tłuszcz, tylko gówno, które nosisz Pan w kiszkach, a które zalega tam, bo żeś się Pan za dużo nażarł”. „Carboloading? Znajdę Panu badania, które potwierdzają jego przydatność i badania, które udowadniają, że to tylko placebo”. To niektóre z tekstów Pana Tomasza, które zapadły mi w głowie i ukształtowały moje podejście do diety. Swoją drogą jak porównuję pracę jaką wykonałem z p. Boraczyńskim i z Zosią czy Michałem, to p. Tomasz zaorał pole, a Zośka, a potem Michał to pole już tylko bronowali (wiem co mówię, rok pracowałem jako pomocnik w gospodarstwie rolnym rodziców kolegi.)
Wróćmy więc do tych dwóch pytań. Stosowałem carboloading jeszcze jak wierzyłem w magiczną rolę „marginal gains”. Wydawało mi się, że ten węglowodanowy boost dołoży do mojej formy i wykonu. I jakoś nigdy nie czułem przełożenia. Miał on dokładnie ten sam wpływ zarówno na starty udane, jak i nieudane. Czyli jak mi start wychodził carboloading działał. Jak nie wychodził – nie działał 😊 Aż w końcu dałem sobie z nim spokój.
Z wynikami pokazanymi mi przez p. Tomasza się zapoznałem, kupuję argumenty zarówno za jak i te, które pokazują że żadnego wpływu niema 😉. Jak komuś podbija to motywację, albo jej nie zmniejsza (kurde dam dupy, bo nie zrobiłem carboloadingu) to stosujcie. Weźcie jednak pod uwagę pewien skutek tego załadowania węgli w dni przedstartowe, ze szczególnym uwzględnieniem przedstartowego wieczoru. Bo jak wiadomo wieczorem wjeżdża pizza albo makaron. I tutaj sprytnie przechodzimy do drugiego pytania.
Trenując zwykle rano, kluczową dla mnie kwestią jest bieganie z jak najmniejszym ciężarem w kiszkach. Biorąc pod uwagę jeden z powyższych tekstów p. Tomka zwracam Waszą uwagi na logikę działania: im mniej wpakujesz wieczorem, tym rzadziej będziesz odwiedzał kibel następnego dnia rano. Więc odpowiadając koledze na to drugie pytanie, nie chwalę się jakąś wyśmienitą perystaltyką, tylko raczej planuję to, co ma się wydarzyć poprzedniego dnia (raczej już od śniadania poprzedniego dnia). Mając w pamięci swoje doświadczenia z całych tych 17 lat rzeczy smażone, pieczone, które jak wiadomo mogą poleżeć w kiszkach nawet i dwa dni. Kolacja przedstartowa jest minimalna. Serek wiejski z ziarnami słonecznika i waflami ryżowymi jest chyba moim najczęstszym wyborem. Lekka sałatka z pieczywem, to drugi. Kasza mann uzupełnia TOP 3. Dzięki temu ilość rzeczywistych (nie stresowych) wizyt w kiblu jest kontrolowana. Uzupełnione jest to super lekkim śniadaniem z minimalną iloscią błonnika (zwyke ryż z bananem) w dniu startowym. Taki protokół wpływa zresztą też na psyche. Jak mało zjedliście wieczorem i odwiedziliście toaletę raz czy dwa, to nawet jak stresowo ciśnie, to raczej to psychosomatyka, a nie rzeczywisty „bagaż”.
Tyle. Nie chcę się chyba bardziej rozwijać w tym temacie. A na podsumowanie apeluję. Jeśli waga ma znaczenie, to im mniej napakujecie w kiszki poprzedniego wieczora (nawet jeśli nazywacie to carboloadingiem) tym lepiej. A czasami wręcz restrykcyjne trzymanie się protokołu carboloadingowego może prowadzić do „psychozy”. Wiem co mówię, bo pamiętam jak będąc na węglowym ssaniu złamałem się i zjadłem bułkę i wmawiałem sobie od tego momentu, że teraz to już start mi nie pójdzie. Bolloks!