Od tygodnia (prawie) kibluję w Monte Gordo, pracując, biegając, nie taplając się w błocie pośniegowym 😊. Wczoraj pożyczyłem rower i po raz kolejny w tym okresie przygotowawczym „udałem się” na 90-120’ trening rowerowy. Dotychczasowe cisnąłem w garażu. Tym razem pojechałem po znanych mi portugalskich górkach dookoła. I po raz kolejny dotknęła mnie nostalgia za triathlonem. Chociaż słowo nostalgia chyba tutaj nie pasuje. Jadąc każdy kolejny kilometr, łapałem się na pewnych triathlonowych odruchach, które chyba weszły mi w krew. Mimo, że uciekałem od nich w 2022r. Patrzenie na średnie tempo, trzymanie parametrow kadencji, przejmowanie się czy czasami aby, nie za wolno kręcę w stosunku do poprzednich treningów. Tego wszystkiego już dawno nie ma, ale odruchy zostały. Więc raczej nie nostalgia, ale wstręt 😊
Odnośnie tego wstrętu, to dwie kwestie. Biegając tutaj BC2, złapał mnie przykurcz łydki i generalnie całej tylnej taśmy. Dzięki teleporadzie 😊 dostałem zalecenia fizjoterapeutyczne, pojawiłem się na lokalnym masażu i… dzisiaj już jest lepiej. Ale mimo triwstrętu, ta myśl: kurde jak nie da rady szybko biegać, zawsze możesz wrócić do tri…, chcąc nie chcąc, uspakaja. Przecież szczególnie w IM prędkości na maratonie NAPRAWDĘ nie mają znaczenia 😊 (mówię o swoim poziomie). Całe bieganie w tlenie. Więc jak widać z tym triathlonem to trochę taka relacja hate/must love 😉 Miejmy nadzieję, ze wrócę do niego jak… wróci mi do niego chęć, a nie wtedy kiedy będę musiał do niego wrócić. Na dzisiaj więc nie planuję!
Sprawa druga to skończona wreszcie prezentacja o wypaleniu triathlonowym. I zebrałem się chyba, żeby upowszechnić pewien schemat, który wyśmienicie ilustruje określenie: „z niewolnika, nie ma pracownika”.
Nie będę streszczał całej prezentacji. Opiszę tylko jedno case study, które jest kwintesencją nastawienia na wynik w „sosie wypalenia”. To stadium przypadku zatytułowane jest: „rower z Wertykala”. Choć Krystyn i jego załoga są raczej tłem tej opowieści, a nie jej aktorem (nawet drugoplanowym). Przepraszam Krystyn za to porównanie, ale osią tutaj jest MKON i jego nastawienie, a sprzęt i to co przy nim robiliśmy pełni raczej rolę scenografii. Argon jest zajebisty, fitting jaki dostawałem był zajebisty, poziom obsługi przeplatał się z przyjaźnią. Więc włączanie opcji interpretacyjnych działających na niekorzyść Wertykala czy Krystyna w tym przypadku jest nieuprawnione.
Didaskalia: w kwestii efektywności procesów zarządzania ludźmi jednym z najbardziej żywych i codziennych przypadków jest realizacja zadań przy niskim poziomie zaangażowania. Każdy z nas ma zadania, do których po prostu NIE MA SERCA. A zrobić je trzeba. Ken Blanchard nazywa ten stan etapem rozwoju „ekspert w regresji”. Czyli człowiek, który kompetencyjnie ma wszystko w małym palcu, ale jednocześnie wszystko ma w dupie (sorry Panie Blanchard). I dodatkowo nie chce zrobić nic, aby ten stan zmienić.
Tak było ze mną w 2022r, czyli w okresie kiedy miałem już kwalifikację na Hawaje. Miałem wtedy już też Argona od Wertykala, czyli nowy rower, który miał mnie ponieść po zwycięstwo w M50. Nie poniósł. Wiecie dlaczego? Dlatego, że mi nie zależało, żeby się przyłożyć.
Coś obcierało przy hamulcach tarczowych? Trudno, niech sobie obciera. Trzeba je wyregulować? A może byś się nauczył? W dupie tam, jakoś to będzie. Masz tylko jeden komplet kół – treningowych. Łukasz Turczyński deklaruje, że chce Ci dać startówki na Hawaje. Nie chcę, te dadzą radę. Jak przez mgłę docierała do mnie myśl: prędkości jakie uzyskujesz na zawodach, przy tych samych watach NIE SĄ TYMI SAMYMI PRĘDKOŚCIAMI, może warto się pochylić na diagnoza problemu? W dupie tam, jest jak jest. Zamknijmy ten rozdział i zakopmy głęboko
No właśnie i to „jest jak jest” to kwintesencja miwisizmu, który jest pokłosiem niskiego zaangażowania, które wynika z wypalenia. Pamiętam jedną z sesji, podczas których chciałem się dofitować u Krystyna tuż przed samymi zawodami na KONA. Jadę 500km z Olsztyna, Krystyn poświęca mi czas, nie bierze za to pieniędzy, a ja po 30’ mówię mu: „jest dobrze i więcej nie chcę”. On ciśnie, mówi: „a może byśmy spróbowali tego czy tamtego”. Moja odpowiedź: „jest jak jest”. Dzisiaj jak czytam to co piszę, aż sam nie mogę w to uwierzyć. Jasne były jakieś zrywy. Joga jest takim zrywem, dieta i współpraca z Zosią Piotrowicz jest takim zrywem, ale jakby ktoś mocno mnie przycisnął, to powiedziałbym, ze obydwie te rzeczy to podświadome przyszłe korzystanie z nich podczas biegania (czyli teraz). Pamiętam resztą naszą „kontraktującą” rozmowę z Zosią, kiedy to wyraźnie jej powiedziałem. Nasza współpraca w 2022 nie musi przynieść efektów. Ma przynieść efekty w treningu maratońskim w 2023.
Efekt? Trening ten sam, warunki na Hawajach te same, waty te same. Różnica w prędkości na zawodach zasadnicza. Jak odważyłem się w końcu i porównałem swój wykon i zwycięzcy, to wyszło mi na to, że „jest jak jest” kosztowało mnie 1 miejsce. Bo popłynąłem i pobiegłem podobnie/szybciej niż on.
Potrzeba większego ewidence based przykładu? Nie sądzę. Ale mam za to o czym na konferencjach opowiadać 😉
Jakie to prawdziwe! :)