Nie wiem jak napisać tego posta, żeby nie wyszła egojebna laurka. Więc może zacznę od razu od cyferek, a potem o nich zapomnijmy. Bo to co było dookoła tych cyferek, mam nadzieję będzie/może być inspirujące. Pobiegłem dzisiaj 6x1km a właściwie 2 sety 3x1km w tempie 2:50/3/3:10. Przerwa 4’. W moim seniorskim życiu, od dzisiaj, 2:50 jest moją życiówką na stadionie. Tylko zastanawiam się czy to pierwsze, czy to drugie 😉
A teraz o stronie mentalnej (czytaj: właściwa treść felietionu)
Jest rok 2012, albo 2013, w ramach Olsztyńskiej Masakry Bieżnią Lekkoatletyczną* biegnę 2:55/km. Marzyłem, żeby po tych 5 latach wstania z kanapy spróbować pobiec sub 3’. Juniorską życiówkę mam znacznie lepszą (2:42), ale to prehistoria i nie ma sensu do niej wracać. Bieganie w okolicach 3’/km na dłuższych dystansach zawsze było moim celem/marzeniem. Za juniora NIGDY nie udało mi się pobiec 3km w sub 9’, to raczej marzeniem. I to niedostępnym.
Mała uwaga dla osób trenujących u Kowalskiego, a może do wykorzystania u innych trenerów. NIGDY, przenigdy, po zawodach nie umieszczajcie w sprawozdaniu słów kluczy: „odpuściłem, strategia, szybsza regeneracja, po co cisnąć?”. Ja popełniłem ten błąd po zawodach w Bielsku, gdzie świadomie odpuściłem ściganie na czas i zacząłem ściganie na miejsce, i poza opierdolem, dostałem prezent. W training peaks pojawił się środowy trening jak wyżej. Akurat czwartek to był dzień szkolenia w Wwie, więc musiałbym wstać o 4, żeby zjeść śniadanie i skończyć tak, żeby od 9 szkolić. Dodatkowo, po całodniowym staniu na sali w Krakowie i wieczornej podróży. Więc nie są to optymalne warunki do treningu życiówkowego. Zaapelowałem o zmianę treningów czwartkowych i zamiast treningu „killer” zrobiłem dostałem łatwiejszy, ten wpisany na Boże Ciało, czyli 5x1km po 3:10/km. Dla pokazania Państwu perspektywy. W Monte Gordo w lutym te prędkości były dla mnie RPE 9/10. Teraz wydawało mi się, że pobieganie najpierw 3:10/km, a dopiero potem próba zamachnięcia się na 2:50, będzie takim nadbudowywaniem odporności psychicznej. Bo ja tego dzisiejszego treningu się najnormalniej w świecie bałem. Tak jak nie wiem, człowiek boi się wysokości.
Jednak po drodze dwa zdarzenia zaważyły na moim mentalu dzisiaj o 8.30. Bo mental miałem pierwsza klasa.
Pierwsza, o której nie chcę się rozpisywać jakoś w szczegółach. Powiem tylko, że każdy odcinek dzisiaj zaczynałem od self talk: „Krzysiu jeśli ja dam radę to i ty dasz radę”. Dodam tylko, ze Krzysiu ma 12 lat i walczy o życie po kolejnej operacji. Nałożyłem sobie to chomąto i naprawdę czułem tę odpowiedzialność naczyń połączonych. Że jeśli ja wydolę, to i on wydoli. Albo inaczej. Jeśli ja nie wydolę, to ma to być kwestia fizycznej ściany, a nie kurwa zwykłego pizdowatego odpuszczenia. Bo boli. Miałem już takie wyścigi, gdzie ból wynikający z ilości kwasu w mięśniach był nie do zniesienia. To akceptowałem. Odpuszczenia demotywacyjnego nie.
Druga kwestia to ludzie. Mariusz Giżyński i Grzegorz Kujawski. Wybitni zawodnicy również w kategorii MASTERS. Oni pokomentowali mi kilka moich wpisów, gdzie zapowiadałem ten trening i naprawdę czułem ich zającowanie. Jacek Nowakowski, który szczypie mnie za każdym razem w dupę, jak zbyt mocno wjedzie mi self-bragging, namawiał mnie na zatrudnienie zająca do tego/takiego treningu. Umówiłem się nawet wstępnie z kolegą, na to, że zwandalizujemy stadion w Barczewie na maksa, i że pojedzie on ze mną na rowerze. Ale niestety w wieczór poprzedzający Dzień Wpierdolu jego żona poinformowała nas, że będzie jej zającem na wycieczce do Gdańska. Są przyjaźnie i są priorytety 😉 I ja to doskonale rozumiem.
Stoję więc po rozgrzewce na bieżni na stadionie w Barczewie, i….myślę WYŁĄCZNIE w perspektywie kolejnych 200m. Jestem przekonany, że poza wspomnianymi wyżej hintami, to był klucz. Odcinek na 2:50/km? Interesuje mnie tylko pobiegnięcie 34”/200, 400m w 1:08. Kolejne koło w 2:16. Potem i tak zamykam oczy i cisnę do mety. Bo to kurwa zawody są. Nie ma kolejnych 5 odcinków.
Mariusz i Grzegorz biegną ze mną. Krzyś śledzi. Dobiegam do „krat” wciskam lapa i widzę 2:50. Naprawdę trudno mi było w to uwierzyć. W TP stoi 3-4’ przerwy. Wybieram 4 😉 z oczywistych powodów. Patrząc na zakres tego treningu, najgorsze (wbrew pozorom) są jednak te tysiączki po 3’. Tutaj kwas z najszybszego ciągle jest, a tempo i tak jest zacne. Powiem Państwu tylko, ze tydzień temu, podczas 5x1km, na ostatnim odcinku, puściłem nogę i chcąc zobaczyć jak to jest biegać po 3’/km ubiegłem to w 3:01. Wiedziałem więc z czym się mierzę. Ale podobnie jak w przypadku poprzedniego: interesuje mnie tylko kolejne 200m. 36-1:12-2:24 a potem: zamykam oczy. Najciekawszy pod względem doznań hehehehe był ostatni odcinek pierwszego set’u. Otóż nie potrafiłem utrzymać tempa 3:10/km i oczywiście pierwsze 400m pobiegłem szybciej (1:10), ale potem wyczuwalny kwas witałem w głowie słowami: jesteś, akceptuję Cię i mam 6” zapasu na to, żeby poddać się tobie. Czyli czułem ciężar nóg i naprawdę z nim nie walczyłem. Może dlatego zamiast 3:10 wyszło 3:11.
Oczywiście druga seria była trudniejsza. Te 4’ mijały jakoś znaaaacznie szybciej niż w pierwszej, ale podobnie, mocny mental, przygotowanie się na ból, akceptacja że on będzie i walka z nim. Z tym kończę ten trening.
Na koniec dwa słowa podsumowania. Nie ze wszystkimi kołczopierdolniętymi tekstami, ze ograniczenia są tylko w głowie albo… niemaniemoge 😉się zgadzam (no dobra, z ostatnim się zgadzam). I jak zobaczyłem ten trening w TP, to pomyślałem sobie, że Kowalski po prostu kurwa się mści. On kmini treningi żeby było jak najlepiej, a ja sobie strategicznie odpuszczam. Dopiero potem pomyślałem sobie: chcesz biegać szybko, to musisz trenować szybko. A jak to są za wysokie progi to chuj. Szybciej już było. No więc okazuje się, że on zna mnie lepiej niż ja siebie.
Sprawa druga. Jestem wieeeeelkim fanem modelu ARK (Autonomi Relacje Kompetencje). Model pokazujący czynniki kluczowe dla self motywacji i determinacji. Ja do niego dodaję też sens. Do tej jednak pory A, K i S były dla mnie znacznie ponad Relacje. Dzisiaj myślę, że nie bez kozery Deci i Ryan tam to umieścili. Na mnie ci INNI podziałali dzisiaj mega…Chociaż wolałbym, żeby Krzyś grał w nogę w klubie w Dywitach nie zdając sobie sprawy ze swojej roli w tym wykonie
KRZYSIU MUSISZ!
_______________________________________________
* projekt zakładał spotykanie się raz w miesiącu na stadionie i bieganie 1km w trupa. Uważam, ze jeden z moich lepszych socialmediowych pomysłów. Szkoda, że umarł.
gratki! wrzuć jakiś link do art. rozwijający tą teorię ARK. Pozdr, Maciek B.
Elegancko, jest ogień ale Kujawski to chyba Grzegorz a nie Mariusz 😜 Pozdrawiam.