Czy mam obsesję wagi? Oczywiście. W końcu moje wstanie z kanapy w 2007r. rozpoczęło się od niemożności pogodzenia się z powiększającą się nadbiodrową oponką. Dodatkowo pamiętam taką scenę z firmowego spotkania na „siatkówce” (spotykaliśmy się w zaprzyjaźnionym gronie raz w tygodniu). Stoję po jednej stronie siatki, po drugiej stoi koleżanka. Ja się prężę, koleżanka patrzy z politowaniem i mówi: niedługo wystarczy jak staniesz na linii 3 metra i brzuch i tak będzie robił błąd dotknięcia siatki 😉 No dobra. To może trochę licentia poetica, ale tekścik o odstającym brzuchu poleciał. I to ostro.
Trochę mi zajęło, żeby znaleźć właściwą dietę. Tutaj chciałbym zwrócić honor Michałowi P., który zwracał mi uwagę na NIĄ właśnie już podczas mojego 2019 cukier detox. Do 2019 wszystkie diety przećwiczyłem. Nie działało nic. I tak jak w tri, tych 2-3 kg nie przeszkadzały, to już w 2019, kiedy to miałem na celowniku 69, działał tylko cukierdetox. Ale i on przestał działać w 2021. Stąd pomysł na rozpoczęcie współpracy z Zosią Piotrowicz (Bite of Sports)
I o kilku poczynionych w ciągu ostatnich prawie 2 latach spostrzeżeniach ten tekst:
1. Ilość jedzenia na raz i poczucie najedzenia.
Pamiętam moje zdziwienie jak po raz pierwszy dostałem od Zosi rozpiskę posiłków. Był to jeszcze okres triathlonowy, wiec podaż kalorii była spora. Zabieram się za przepis i widzę 120g makaronu. 120, to 120, kto by się zastanawiał ile to jest do momentu… jak się wyjmie z paczki, zważy i… porówna ile się jadło do tej pory. Pamiętam, że byłem wtedy przerażony. W prawdzie kolejnego dnia stało już w rozpisce: „zjedz 1,5 porcji obiadu”, czyli 180g, ale to ciągle było o wiele mniej, niż robiłem sobie do tej pory. Bo przecież po 4h rowerze dawało się zjeść 400g paczkę makaronu. To jest moje NAJWIĘKSZE odkrycie czy też zdziwienie. Że wyliczenie jedzenia co do grama, to jest właściwie TO w diecie. Mam wagę i korzystam z niej właściwie ciągle. Zabieram ją ze sobą na każdy wyjazd, a jeśli nie, to po prostu czytam gramaturę na każdym opakowaniu czy etykiecie. I oczywiście nie wariuję odsypując 3 ziarenka ryżu, bo przekracza 100g. Nie. Ale też mocno tego pilnuję. I przyznaję się tak, jak przyznałem się do tego Zośce. Jak mam dzień bez treningu i przy każdym posiłku stoi: zjedz jedną porcję, to mam duuuuuże wyzwanie, żeby chodzić ciągle dookoła lodówki, próbując coś schudnąć. Nie z głodu. Ale z niedojedzenia. Bo właśnie brak uczucia sytości to drugie z moich odkryć. Może raz, czy dwa miałem na tej diecie tak, że skończyłem posiłek z tym przecudnym poczuciem NAJEDZENIA. Kiedy to trzeba popuścić pasa. Zwykle kończę posiłek, patrzę na zegarek i zastanawiam się kiedy jest kolejny 😊
2. Robimy jedzenie czy idziemy w pudełka?
Jednym z koronnych argumentów, dla NIE PODJĘCIA współpracy z dietetykiem, była niemożność gotowania na wyjazdach. ONLINE wyeliminował ten ból, a jak w tym onlinie się rozpędziłem z gotowaniem, to już tak ciągnę w ONLIFE. Czy pudełka nie byłyby alternatywą? Byłyby. Tym bardziej jak widzę, jakie wyniki w odchudzaniu można osiągnąć na pudełkach! Ale z pudełkami w delegacji jest jeszcze gorzej niż z gotowaniem. Umówiłem się z Zosią, że przygotowanie żadnego dania nie zajmuje mi więcej niż 20’. Wynajmuję na wyjazdach raczej mieszkania niż komfortowe hotele (mimo, że wypasione śniadania kuszą), a dodając do tego mój brak smaku i wysublimowania (mogę jeść codziennie to samo przez dłuższy okres) pozwala mi trzymać się planu żywieniowego. Sałatka caprese, to może być w końcu w jednej ręce pomidor, w drugiej mozzarella, a wszystko to popchane łyżką pesto ze słoika. Mówimy oczywiście o wersji mobilnej tej sałatki 😉
widzicie Państwo 180 gram chleba (1,5 porcji śniadania), ale pokrojonego na tak cienkie kromki, żeby wyszło ich jak najwięcej
Ustaliliśmy również kilka dań ratunkowych, takich, które można przygotować i zjeść w aucie. Moim absolutnie ulubionym setem jest tortilla w różnych wersjach. Wchodzę do pierwszej z brzegu biedronki lub lidla, kupuję tortillę, paczkę jakiejś sałaty, i w zależności od nastroju: humus, wędlinę, łososia, cokolwiek. Wożę też ze sobą ketchup dla smaku. Tortilla, trochę keczupu, garść sałaty, element główny dania i mamy zajebistego wrapa. 3 sztuki to dobra kolacja. Bo (patrz pkt. 1 – tutaj też idzie o ilość 😉), bo w paczce jest 5 placków.
Innym super patentem na wieczorny posiłek (w tym samochodowy) to serek wiejski, nasiona słonecznika, jakieś owoce + bułka.
W trakcie naszej dwuletniej już prawie współpracy dostałem 4 wersje różnorakich przepisów. I za każdym razem odmawiam kolejnej propozycji nowego zestawu. Czasami poproszę o coś specjalnie dla mnie (np. poprosiłem o wyliczenie mi ile kaszy mannej zastąpi kolację z zestawu), czasami poproszę o wyliczenie mi ile mogę czegoś na co mam akurat ochotę (pizza margerita). Przepisy są proste, mają wszystko co i tak bym jadł (ryby, mięso, makaron, ryż, ziemniaki, ser, ser biały). Chodzi tylko o proporcje i o… ilość (znowu).
3. Monotonia robi różnicę, czyli nie zawsze trzeba biegać, żeby schudnąć
Ostatnim odkryciem jakim chciałbym się podzielić jest wiedza, jaką zyskałem – głównie przez doświadczenie. Otóż czytając i obserwując podejście różnych dietetyków, widzę bardzo wyraźnie, że o różnorodność, bilans i ilość jedzenia chodzi. Jeśli by tego przypilnować, to nie będzie problemu z wagą. Dlaczego w pewnym momencie nie działał na mnie cukierdetox? Bo organizm się przystosował. To trochę tak jak z treningiem, że organizm przyzwyczaja się do danego bodźca i nie reaguje na niego tak, jak reagować powinien. Mam wśród swoich znajomych osobę, która schudła… bo przestała biegać. Albo inaczej. Biega, ale dla odświeżenia głowy, a nie dla schudnięcia. Wprowadziła odpowiednie mikroelementy w posiłkach, odpowiedni zestaw posiłków i bilans pomiędzy węglami a tłuszczami, białkiem i vouila. To, co nie udawało się poprzez zwiększanie objętości km, udało się poprzez zupełnie inne podejście. Ktoś może powiedzieć: ale przecież chodzi przecież o ujemny bilans kaloryczny. Pewnie na koniec dnia tak. Ale w codziennym treningi trudno połączyć to w trójkąt: forma treningowa – odpowiednia waga – „strawna” dieta. Mnie na razie wychodzi. Czy każdy powinien współpracować z dietetykiem? Nie wiem. Zosia proponowała mi, żebyśmy już nie współpracowali, bo wypracowałem schemat i (jak Ona twierdzi) nie jest już potrzebna. Rzeczywiście, teraz podczas samego już biegania, coraz mniej zaglądam w zalecenia. Ale w tri była to bardzo przydatna wiedza, która pokazywała mi nie tylko jakie posiłki i ile, ale również dostawałem zalecenia co jeść i pić na treningu/zawodach.
Fajne, kolejne doświadczenie i wiedza. Polecam, choćby spróbować (nomen omen)!
P.S dziękuję za Wasze subskrybcje. Ponieważ ten tekst wpada najpierw do Waszych skrzynek to czekam na komentarze, ale i gotowym jestem pisać kolejne, odpowiadając na Państwa pytania (substack daje możliwość robienia krótkich “notes”. A na FB też coś będzie, ale bardziej w stylu “kotki” i okolice :)
Mega przydatny tekst, prosty krótki a zawiera wszystko co potrzebne ;)
Ja miałem współpracę z dietetykiem na zasadzie analizy co jest i zmian co warto było wprowadzić i co trafiło do mnie. Trzy miesiące i przesterowałem się całkowicie, i ogarniam sam. Też bez liczenia kalorii