Zacząłem okres przygotowawczy do jesiennego maratonu. Siedzę w Szklarskiej Porębie, pracuję online, szlifuję asfalt na Zakręcie Śmierci i zastanawiam się ile jeszcze apartamentowców wciśnie Burmistrz w okolicach :)
W planie jeszcze 2 rowery i zacznie się bieganie na poważnie. Ponieważ mam trochę więcej czasu, to ponawiam prośbę o Państwa pytania. Bo jak widać poniżej Marcin jednak potrzebował eksploracji poprzedniego wpisu :)
To ja prosiłem o rozwinięcie tematów o przetrenowaniu i jedzenie w Biedrze i Żabce - pozwolę się jeszcze do nich odnieść, być może prowokując tematy na kolejne wpisy, bo mam wrażenie, że zapytałem zbyt lakonicznie, zbyt niekonkretnie.
W kwestii jedzenia z Biedry, Żabki, itp. Kilka lat temu, jeszcze podczas Twojego triathlonowania wrzuciłeś na FB zdjęcie (chyba ze Skody) z zakupami z Biedry, z opisem typu "rzeczy na kolację/śniadanie". Nie chodzi o reklamę czegokolwiek, ale masz mnóstwo patentów na życie - zwłaszcza w podróży - a że Biedra czy Żabka zazwyczaj jest pod ręką, to chodzi mi o konkretne produkty (typu serek czy sok), które wg Twojej wiedzy i być może ostatniego doświadczenia z dietetykiem są przyzwoitym składnikiem diety. A jeżeli jeszcze podpowiesz co z czym łączysz (np. to co napisałeś, że 3,5h przed startem ryż z bananem i dżemem, a potem jeszcze biała kanapa), to już pełen wypas.
Nie potrafię odpowiedzieć na ostatnie pytanie, bo nawet nie potrafię zrozumieć to co pisze do mnie dietetyczka. W posiłkach kombinowanych w trasie staram się po prostu trzymać dyscyplinę ilości karbo. Czyli jeśli na kolację zwykle mam 120g chleba to jak kupuję pieczywo to nie więcej, jak tortillę to mniej więcej tyle samo. Jeśli kanapka (z przepisu) jest z z wędliną to do tortilii wkładam wędlinę. Warzywa jem do oporu. Wyrosłem z wyliczania co do grama. Zwariowałbym. Ważę ale tylko w domu. W podróży, nie przesadzam. Co do zakupów w Biedrze to biorę tylko te rzeczy, które mam w przepisach (tortilla, wafle ryżowe, serek wiejski, wędlina, ser, granola), ale już pieczywa biedronko/lidlowo/żabkowego unikam bo to mrożone i „wypiekane na miejscu” to syf
Co sądzisz o Q-Lac - z jednej strony dla Ciebie, jako osoby walczącej o każdą sekundę podczas pobijania rekordów, a z drugiej dla średnich amatorów (tutaj ogólnie o pomiarze mleczanu również z palca) w kryzysie wieku średniego (załóżmy na poziomie +/-20'/5km czy ~250W FTP)?
Nie wiem co to Q-Lac, a to co na stronie sprawdziłem daje mi ogląd, że jest to taki sam gadżet jak tętno z nadgarstka 😊 Nie stosuję pomiaru mleczanu, jakby Kowalski mi nie kazał, nie biegałbym z paskiem (zresztą bez paska startuję) bo tych danych nie analizuję. Jeśli trenerowi potrzeba pomiaru mleczanu to bym kupował jednak normalny miernik.
Jak masz skonfigurowane ekrany - jakie dane wyświetlasz na zegarku/komputerku rowerowym podczas pływania/roweru/biegania?
Na bieganiu mam dwa pola: czas odcinka i średnie tempo. To moje startowe ustawienia i 99,9% treningów biegam również na tym.
Na rowerze miałem 3 ekrany: czas odcinka, średnia moc (z 30s) odcinka i kadencja (bo bardzo często jeździłem na zadaną kadencję)
Jakie urządzenia do powyższych polecasz (prawdopodobnie trole wyczują reklamę, ale trudno) i dlaczego?
Najtańsze, które są wiarygodne 😊 Serio piszę. Korzystam z Garmina 735, który ma 7 lat i dopóki się nie zepsuje, nie mam zamiaru zmienić, pomiar mocy: miałem dwa power2max i favero w pedałach. Nie mnie porównywać, chociaż łatwiejszy w obsłudze był P2M w korbie bo bezobsługowy. W pomiarze mocy przecież chodzi o ciągłość danych a nie o to czy pokazują co do wat. Bo jeśli test ftp robisz na danym mierniku to potem na tym mieniku trenujesz i startujesz. A porównywanie watów moich do innej osoby to kosmiczne nieporozumienie. Co do pomiaru laktatu polecam LACTATEPlus bo mogę ogarnąć zniżkę 😉
To na koniec dwie inspiracje. Bieżący tydzień, to tydzień ostatnich rowerów i pełnowymiarowego biegania (choć pierwsze treningi akcentowe dopiero next week). Mimo, że pierwszy BC2 dopiero we wtorek (piszę to w piątek 14.07) to miałem już w planie podbiegi i natchnęły mnie one do przypomnienia się Państwu z dwoma patentami.
I nie wiem czy bardziej z nich skorzystałem podczas podbiegów, których było raptem 8 w serii, czy podczas pracy z drzewem :)
Pierwszym patentem jest coś co nazywam “potęgą pięciu”. To jest coś co pokazuje jak można oszukać głowę podczas żmudnego, powtarzalnego treningu. Ja nie ćwiczę. Ja oszukuję. Według mnie najgorszą rzeczą, jaka może się zdarzyć w przypadku treningu z dużą liczbą powtórzeń, jest myślenie o tym, ile serii mi jeszcze zostało. To samo tyczy się startu. Zastanawianie się nad tym, ile jeszcze do końca i uświadamianie sobie, że jeśli w pierwszej ćwiartce już nie mam siły, to co się będzie działo w ćwiartce ostatniej, nie ma sensu. Kiedy mam do czynienia z takim treningiem, używam metody na PIĘĆ. Każdy zestaw treningowy dzielę na piątki. Dlaczego? Bo każdy element tej piątki ma dla mnie znaczenie związane z pokonywaniem kolejnych szczebli realizacji zadania.
Pierwszy odcinek jest zawsze najłatwiejszy, bo jest pierwszy. Dlaczego? Bo na pierwszym zwykle mamy najwięcej siły. Zwykle ten odcinek jest też szybszy. Czyli stanowi jakiś bottom line dla pozostałych.
Odcinek kolejny – czyli drugi, to test mojej wytrzymałości, ale jednocześnie sygnał: stary, na tym odcinku nie musisz tak zapieprzać jak na pierwszym. Zwolnij. Trzymaj się planu. Masz zapas z odcinka pierwszego – średnia z całego wysiłku nie może być za wysoka. Albo po prostu – odcinek nr 2 (i nr 8) to sedno całej roboty – właściwie w środku zadania. Największy „kibel”, bo dokładnie pośrodku. Daleko od początku i ciągle daleko do końca. Jak sobie z nim poradzimy, to damy radę z kolejnymi.
Trzeci odcinek. Tutaj dzieje się magia. Bo już jest z górki. Dlaczego? Bo już jest PO POŁOWIE. I to naprawdę działa. Sygnał: jestem już po stronie, którą nazywam: „kończymy”. Ta myśl naprawdę mi pomaga.
Ten numer jest prosty. Jest przedostatni. Tyle w temacie. Zaraz kończymy, panie MKON, więc czas brać się do roboty. To znaczy kończymy ten set, a przypominam – o kolejnych setach teraz nie myślimy.
Odcinek piąty to odcinek ostatni. Na końcu odcinka ZAWSZE czeka nagroda. Co nią może być? Wszystko! Łyk z bidonu, kawałek żela, przerwa dłuższa o jedną sekundę – jak najbardziej. Wszystko, co powie ci: zrobiłeś dobrą robotę. A potem… Potem kolejny zestaw i zaczynamy od początku, bo jak wiadomo, odcinek pierwszy jest… najłatwiejszy.
PATENT #2 to ułamki
Wyobraźcie sobie, ze leży przed Wami 12 kłód drzewa, które trzeba pociąć. Każda circa 50kg. Tnę, łupię i odmierzam progres w sposób ułamkowy. Po pierwszej zostaje mi 11. Co to znaczy? Nic. Nie ma w tym nic sexi, nie pokazuje progresu etc. A jeśli by to zmienić w następującą formę: “zrobiłem już 1/12. Dlaczego? Bo po drugiej następuje MEGA wielki przeskok, bo zrobiliśmy już 1/6. po trzeciej nagle 6 zmienia się w 4. Bo przecież mamy już 1/4 roboty zrobioną. Potem jest już 1/3, 1/2 czyli POŁOWA. A potem już z górki (jak powyżej). 2/3, 3/4 i voila przedostania! Ostatnią robimy już z wizją nagrody na koniec.
Działa to wszędzie. W pływaniu, w bieganiu, w cięciu drzewa. Warunek konieczny: wiesz ile masz zrobić.
Oooo, ja to mam cały worek oszukańczych metod. Od razu zaznaczę, że zawody biegam tylko dla frajdy. No ale to też dla mnie wysiłek. Zawsze dzielę cały dystans na 5 km odcinki a jeśli zostaje reszta to sobie wymyślam, że trener zadał mi schłodzenie ;) Jeśli mam jakieś interwały to w ogóle nie skupiam się na liczbie, tylko Garmin mi wypikuje, więc wpadam po prostu w zen. Na rowerze jak mam zrobić 200 km to wyznaczam krótsze cele, nie patrzę na cały dystans. Zwykle jeżdżę też pętle - więc heloł - po 100 km to ja już wracam do domu przecież. Staram się też aby np. ostatnie 40-35 km było już totalnie znanymi trasami, to już mogę się czołgać nawet a i tak dojadę. Już pomijam takie kwestie jak jaranie się widokami, bo ktoś kto się ściga pewnie nie ma na to czasu ani głowy.
to jak pytamy, to ja chetnie o izo zapytam: 1. jakiego używasz? 2. czy zwracasz uwagę na ilość elementów w składzie (gdzieś jest wiecej soli, gdzieś jakaś dodatkowa witamina ito.)?