Szykowałem się do tego treningu od pewnego czasu. W końcu robię zaledwie dwa treningi akcentowe. Niedzielny w tempie maratonu i środowy w tempie progowym. W tym wypadku było to 3x4km po 3:20/km. Dla mnie wymagająca prędkość. Jak twierdzą Kowalski i Nowakowski, w wieku starczym, żeby wyszło musi być wiele sprzyjających czynników. W Olsztynie biegam tego typu treningi zawsze przygotowany, w tym samym miejscu, z oznaczeniami co 500m. W Lizbonie, najpierw szukałem rekomendacji, zrobiłem we wtorek 2 rozbiegania w miejscach wskazanych, ale doszedłem do wniosku, że jednak najbezpieczniej i najwygodniej będzie na hotelowej bieżni. Żeby zilustrować Państwu mój poziom sprawdzania tych opcji powiem tylko, ze poranny wtorkowy trening zrobiłem lustrując okolice drogi wzdłuż rzeki (gdzie biegają wszyscy), a w popołudniowym zainwestowałem w 20’ podróż metrem do mojej ulubionej lizbońskiej miejscówki. Jest tam petardziasta drewniana promenada z oznaczeniami co 200m. Promenada jednak odpadła z dwóch powodów. Za daleko od hotelu (nawet dojazd BOLTEM, bo metro chodzi od 6.30) zajmuje 15’. Nie mówiąc już o tym jak ja wpisałbym tę kasę w projekt 😉Drugi powód to brak oświetlenia. Środowy trening musiałem zacząć o 6 rano, a tutaj niestety o tej porze ciemno jak… wiadomo gdzie i u kogo. Poranne wtorkowe bieganie pokazało mi też, że bieganie nad TAG’iem to nawierzchnia z dość powszechnej tutaj kosteczki, która jeśli spadnie deszcz robi się śliska jak lodowisko. Znalazłem wprawdzie odcinek ścieżki rowerowej (na wysokości Castello i przystani promowej) w stronę Mostu VdGama, ale jak się okazało po 800m zaczynał się remont i ścieżka zaczynała kluczyć. Siłownia. Koniec, kropka.
Jak rutyniarz wstałem o 3.50, zjadłem śniadanie w postaci banana i wafli ryżowych, popiłem kawą z colą, wypchnąłem 2 oferty i o 5.40 udałem się na siłownie, żeby circa 6 rano zacząć biegać. Czas treningu brutto to circa 1h40’, wiec mając siedzibę klienta 2’ od hotelu wszystko z zapasem. Przygotowany, z żelami, z ręczniczkiem, z playlistą, wodą do popijania w trakcie odcinków wbijam a tu jedna bieżnia zajęta. Spokojnie, mówię sobie, wczoraj sprawdzałem czy obydwie jakie siłownia posiada rozkręcają się do 18km/h. Jest back up w postaci drugiej. A na drugiej tam karteczka: maintenance cośtam. Zagaduję biegającą Panią, ile jeszcze jej zostało i słyszę: jeszcze tylko 3km. Liczę w głowie, że ciągle jest szansa na rozpoczęcie mojego biegania o 6, ale zerkam na wbita prędkość, i już widzę, ze Pani nie biegnie w tempie Jacoba ze Diamentowej Ligi w Chorzowie. Jeb@ć to. Lecę na dwór. Najwyżej będę biegał to na 500m wahadle ścieżki rowerowej. Szybki przepak, czyli wszystko zostawiam w pokoju, biorę kartę bankową i jeden żel. Dobiegam do przystani promowej, kupuję w maszynie wodę, razem z żelem Enervitene kitram ją w klombie. Po 500m postanawiam jednak zaryzykować i nie nawracać. Dobiegam do remontowanego odcinka i ścieżka rowerowa zaczyna kluczyć. GPS wariuje. Postanawiam w drodze powrotnej olać remont i pobiec buspasem, który inaczej niż ścieżka rowerowa leci prosto. Jest w końcu 6.30, ruchu za dużego nie ma. Liczę na to, że biegnąc TAM ubiegnę odcinek 2km, i zawrócę. No kurwa nie ma szans. W 2 minucie drugiego km zaczyna się wiadukt. I albo jest opcja biec pod wiaduktem cholera wie gdzie, albo zawracać. Traktuję pierwszy z 3 odcinków jako rozpoznanie bojem, więc wbiegam pod wiadukt. Tam kolejna niespodzianka, bo na ścieżce biegowej pole namiotowe bezdomnych. Ścieżka się urywa. Opcją jest zawrócić, albo śmignąć przez tory kolejowe, które idą obok. Zawracam, bo kombinuję, ze to prawie 2km, najwyżej pobiegnę 100-200m dalej niż punkt z którego startowałem. Z powrotem nie kluczę już w miejscu remontu, tylko cisnę buspasem patrząc na zdziwione miny kierowców. Szanuję za brak obtrąbienia. Na koniec 4 kilometra kolejna niespodzianka. Okazuje się, że wpadam na plac terminala promowego wraz z tłumem wychodzących z promu. Szybki przeskok na jezdnię i jakoś autolap klika 4km.
Wtedy pomyślałem, że gorzej już być nie może. Pierwszy poszedł (3:24/3:33/3:15/3:18), więc kolejne też pójdą. Wtedy też przyszło mi do głowy, że nigdy nie spodziewałem się, że zatęsknię za polbrukiem 😊
Kolejne 2 odcinki już z doświadczeniami pierwszego, biegnę znacznie bardziej kontrolując tempo, w dupie mając wskazania GPS, zapamiętuję gdzie mniej więcej byłem po 50, 100 i 150 oddechach. A gps uczy się i pokazuje coraz bardziej zbieżne dane. Szkoda tylko, ze jebaniec uczy się moim kosztem.
Na trzecim odcinku, miasteczko namiotowe się budzi. Albo ja je budzę swoim charczeniem. Nie ma znaczenia. Koniec końców z lekka mi kibicują 😉
Ludzie z promu szczęśliwie wychodzą akurat w trakcie 4’ przerwy między odcinkami. Poszło!
Na koniec treningu tak byłem z siebie dumny, że poprosiłem jakąś wyginająca się na tle zacumowanego wycieczkowca selfiarę o zrobienie mi zdjęcia i przesłanie na whatsup. Zdjęcie zrobiła, ale nie przesłała. Widocznie wyglądam jak ksiaże z Nigerii, który ma do przekazanie spadek za mały scamik.
Lizbono, jesteś przepięknym miastem z wyśmienitymi ścieżkami do biegania. A doprecyzowując, do wybiegań 😉. W sprawie treningów jakościowych musimy jeszcze pogadać 😉
Nota bene: ogólnodostępny stadion 400m jaki znalazłem otwarty od 7.30.
A teraz już tylko wysuszyć ciuszki na backstage sali szkoleniowej (po check out) z hotelu na kolejny trening i voila ;)
Dla mnie to była mega silna motywacja do tego żeby zrobić dawno nie biegane kilometrówki. Czytałam dwa razy żeby mieć większego kopa mentalnego. Co prawda kompletnie nie zgadzają się tempo i miejsce biegu ale odczucia wysiłku czy stopnia zadowolenia po, już tak. Po pierwsze szybkości, które osiąga mkon są na tyle kosmiczne, że tu tylko pozostają głębokie ukłony. Z miejscem biegania to znowu ja miałam bułkę z masłem w parku gdzie chciałoby się powiedzieć, że znam każdą dziurę w asfalcie, tylko że tych dziur już nie ma od czasu ostatniego remontu nawierzchni. Więc zero przeszkód i kombinowania. Zatem kolejny podziw za determinację w czesanie mniej lub jeszcze mniej znanych terenów. I wreszcie punkt trzeci porównania dzisiejszego poranka - tu przynajmniej podobnie - też byłam happy że udało się 😀 . I tylko fotki nikt mi nie zrobił 😉
Haha. Piękna historia. Uwielbiam bieganie na wyjździe. W ubiegłym tygodniu akcent w tempie M na Krecie robiłem na poboczu głównej drogi z Hersonisos do Agios Nicholaos i też jest wdzięczny kierowcom, że przyjęli mnie bez nerwów. W sobotę na 34km wstałem o 4.30 i myślałem, że jest już ze mną coś nie tak, ale 3.50 to już szacun!😀 Po drodze mijałem tylko ludzi wracających z nocnych imprez, którzy patrzyli na mnie zadając sobie pytanie czy widzą mnie naprawdę czy jestem tylko ich przywidzeniem 😀