Jeśli organizator Maratonu Berlińskiego uzna moją reklamację, że czas netto nie równa się mojemu czasowi brutto, to będę mógł zmienić tytuł tego felietonu wykasowując słowo „przed”. A tak, to na razie niech zostanie tak jak jest. Dzisiaj będę się chwalił. Bo na przestrzeni ostatnich 17 lat, właśnie planowanie i potem wykonanie tego planu są czymś, z czego jestem dumny, czym się szczycę i czymś, co przynosi najwięcej benefitów. Choćby dlatego, że usuwa mi z głowy czynniki stresogenne typu: „o jezu, zapomniałem o”. Jednocześnie, będąc mentalnym przeciwnikiem check list, uprawiam je sobie na swoją korzyść. Dziwne, ale tak już mam, że jestem dziwny.
Pominę (może nie całkowitym milczeniem) przygotowania treningowe. Tomkowe „eksperymentujemy MKON” będzie się bronić, jeśli wynik netto okaże się życiówkowym. Jednak obydwaj wiemy, żeby aby zrealizować plan w 100% (czyli przebiec całość po 3:30/km), zabrakło w planie, 3-4 dodatkowych treningów typu 30km+ wybiegania lub dłuższych (np. 2x15km) biegów w tempie maratonu. Wtedy: „Tomkowe „eksperymentujemy” + moje „experience based extras” da to, z czym kończę mój start w maratonie berlińskim. Z całkowitą PEWNOŚCIĄ (świadomie piszę wielkimi), że jeśli zdrowotnie nic się nie posypie, to ja te 2:28 złamię. Mam poczucie kopiuj/wklej z 2019r. Kiedy to w Londynie zabrakło 3 sekund do złamania 2:30. I mnie to wtedy URADOWAŁO. Bo wiedziałem, że to wypadek przy pracy. I, że druga próba powiedzie się. I tak się stało na jesień we Frankfurcie. Teraz czasu na przygotowanie będzie mniej, będzie jesień, ale ciągle mam tę pewność.
Pisząc o planie zacznę jednak od środka. Dla mnie, maraton w Berlinie trwał od 20 do 30km. Dlaczego? Bo z treningów, znałem wyzwania, ale i komfort biegania 20km w tempie maratonu. Wielokrotnie powtarzane 2x10km na 1km przerwie dawały mi możliwość przećwiczenia tempa, strategii odżywiania, świadomości kiedy i jak będę to odczuwał. Co się będzie działo po 20km? Jak mój organizm zareaguje? To było niewiadomą. Dlatego od 21 km biegłem chyba najbardziej solidne zawody w życiu. Co do sekundy trzymałem średnią (choć kosztowało mnie to ogromnie dużo), co do dziesiątek metrów pilnowałem odżywiania i nawadniania. I jak na 25km kliknęło po raz kolejny 17:30 to pierwszy raz powiedziałem sobie: „MKON, to się może udać. Jeśli kliknie podobnie na 30km, to uda się w 80%”. Mówiąc sobie to, miałem na myśli zakontraktowaną ze sobą skalę celów na ten start. Realizacja powyżej oczekiwań: całość po 3:30; poziom wyśmienity: życiówka, poziom bardzo dobry: sub 2:30, poziom minimum (akceptowalny), lepiej niż ostatni wykon (Dębno 2021, 2:30:40). I jak na 32km doświadczyłem ściany i średnią 3:35/km, to ciągle mnie to nie zdemobilizowało. Bo i tak miałem w zasięgu wynik wyśmienity. Na 35km km, mając już naprawdę full’a, zamarzyłem, żeby kolejną 5tkę pobiec w 18’. Wtedy ciągle regres tempa nie byłby taki straszny. Nie udało się. Ale ciągle sub 2:30 było w zasięgu. Więc na ostatnie 2km naprawdę zamknąłem oczy. I zmusiłem się jeszcze mocniej do dociągnięcia do końca. I to chyba największa rzecz z jakiej jestem zadowolony. Że ZNOWU mam to swoje #niemaniemoge. Szczególnie jak przypomnę sobie te stresowe myśli i pokusy z okresu przygotowawczego: „a po co tak się męczyć”? Odpuszczanie jest tak komfortowe. A tu proszę. Zagiąłem się i wrócił stary, nieustępliwy MKON. Wycisnąłem z siebie wszystko. Był to naprawdę start typu „all out”.
Oczywiście w życiu nie chciałbym powtórzyć odczuć ostatnich 12km. Ale one się już nie zdarzą. Bo będę lepiej przygotowany. A nawet jak się zdarzą, to ja już je przeżyłem. I POKONAŁEM!
Kolejną rzeczą z której jestem mega dumny w kontekście przygotowań jest przygotowanie mięśniowe. Był to pierwszy maraton w mojej karierze (wliczając te ironmanowe), gdzie nie miałem żadnych dolegliwości mięśniowo-przykurczowych. Tradycyjne u mnie spięcie mięśnia dwugłowego na 37km nie nastąpiło. Dlaczego? Po pierwsze oddaje joga. Po drugie drodzy Państwo, od sierpnia 2023 (tak tak, ponad rok) CODZIENNIE po treningu robię rekomendowane przez fizjo ćwiczenia. A do tego 2x w tygodniu w KAŻDYM tygodniu napieprzam dodatkowo ćwiczenia siłowe. ROK. CODZIENNIE. Najlepsza inwestycja mojego sportowego, biegowego życia.
Teraz o odżywianiu. Bo podobnie jak z akapitem powyżej, w życiu na żadnym maratonie, aż tyle nie zjadłem 😊
Na 2 miesiące przed maratonem zamówiłem w Enervit Polska żele 2:1. Dobrze mi wchodzą i mimo, że nie są aż tak płynne jak te isotoniczne, to subiektywnie mam większe poczucie wystrzału energii. Przerobiłem więc spodenki biegowe, aby mieć 3 kieszonki. 3 żele z których korzystałem 6 razy podczas maratonu (po pół na raz). Wkładanie i wyjmowanie przy 3:30/km do najłatwiejszych nie należy, ale nie po to ćwiczę na treningach, żeby tego nie opanować. Praktykowałem do tego stopnia, że w czasie asystowanych treningów, kolega z roweru podawał mi picie i żele typu enervitene. Tymi 2:1 sam siebie obsługiwałem. Po maratonie wiem, że idealnie byłoby mieć 4 żele, więc albo znajdę gdzieś miejsce na 4 kieszonkę, albo wezmę jeden w rękę, na pierwsze 5km.
Na koniec o mentalu. Proszę sobie wyobrazić, że na zawody wziąłem ze sobą wagę. Po co? Tylko po to, żeby zobaczyć na niej 69kg, jako świadectwo mojego dobrego przygotowania z wagą startową. Czyli malutka cegiełka do ogólnego: „MKON jesteś ready”. Żadnych eksperymentów żywieniowych przed. Ryż ugotowany i przywieziony. Klasyczne przedstartowe śniadanie. Zapisanie w outlooku przypomnienia o oklejeniu sutków. Ciuchy przećwiczone i sprawdzone. Wszystko. Nawet trasę na start odbyłem dzień wcześniej, żeby obliczyć ile wynosić będzie nie stresowe okienko czasowe związane z dotarciem na miejsce metrem. Ostatnie 10 dni nawadniałem się sokiem pomidorowym, a w oklejaniu miejsc potencjalnie kontuzjogennych stałem się mistrzem.
fot. Tom Kffiatek
Tyle moich doświadczeń startowych. Samą imprezę opisałbym jednym słowem: przytłaczająca. 50.000 luda w jednym miejscu (wprawdzie stref startowych od A do D) przerośnie każdego organizatora. Nigdy w życiu nie doświadczyłem takiego stresu przy wchodzeniu do strefy. 20’ przed startem a tam ani miejsca za dużo nie ma, ani końca kolejki nie widać. Nie przeżyłem takiego tłumu podczas (i tak sprawnego) obsługiwania przy odbiorze pakietów jak i na expo. Tłumy kibiców na trasie. Jednak dla mnie, sfocusowanego na zegarku i walce ze sobą, nie miały one jakiegoś znaczącego wpływu motywacyjnego. Niektóre miejsca jednak zatłoczone jak kultowy podjazd na triathlonie w Roth. Niebieska linia wytyczająca najefektywniejszą trasę – super. Bufety – średnie. Tylko raz widziałem możliwość zabrania żeli. Tak, to sama woda, pod koniec podawana w kubkach z tak grubego plastiku, że nie nic się nie gięły (weź się z takiego napij). Strefa finishera biedna. Dają worek z łakociami i jakimiś „plastikowymi” syfami a’la kanapka i wychodź chłopie, bo miejsca dla innych potrzebujemy. No, ale ciągła możliwość biegnięcia z kimś na dany czas te wszystkie niedociągnięcia rekompensuje. Opadasz z sił i zaraz dobiega do ciebie mniejsza czy większa grupka. ZAWSZE można było się za kimś schować jak wiał wiatr (skrzętnie z tego korzystałem). To największa zaleta tego typu zawodów.
Mkon trochę się uśmiechałam w duchu czytając twoją relację ale to tylko dlatego że też jestem perfekcjonistą więc to sprawdzanie wszystkiego i trzymanie się planu nie jest mi obce. Może dlatego nie rozumiem biegaczy, którzy są spontaniczni, piszą że brali udział w zawodach treningowo i mają milion przygód przed zawodami. Podziwiam Ciebie za konsekwencję i niezmiennie jesteś moim ideałem w dążeniu do sukcesu 👍 #niemaniemigę
Gratulacje! Jakbyś jeszcze się podzielił, jakie wykonujesz codziennie ćwiczenia i ile czasu Ci to zajmuje? Ile tygodniowo przeznaczas na przygotowania (trening+yoga+siłka+rozciąganie itp.) Pozdrawiam